Kuchnia australijska - zdjęcie featured

Co jedzą w Australii? Kuchnia australijska od podszewki

Zaktualizowane:
|
Photo of author
Alan

Na tej stronie znajdziesz oferty sponsorowane, a także wyszukiwarkę wczasów od naszego partnera - Wakacje.pl.

Australia kojarzy się z kangurami, operą w Sydney i plażami, ale czy ktoś kiedyś zastanowił się, co właściwie ląduje na talerzach Australijczyków? Kuchnia australijska to dziwna mieszanka brytyjskich tradycji, aborygeńskich składników i wpływów imigrantów z całego świata.

Możesz tu zjeść wszystko… od klasycznego fish & chips, przez dzikie mięso z buszu, aż po azjatyckie fusion, które smakuje lepiej niż wygląda.

Niektóre dania zachwycają, inne budzą wątpliwości (tak, mówimy o Vegemite). Ale jedno jest pewne, nikt tu nie chodzi głodny! Sprawdźmy, czym tak naprawdę żywią się Australijczycy i czy warto przywieźć zapas ich specjałów do domu?

Na szybko: co jedzą w australii?

  • 🍖 Kangur i krokodyl – tak, Australijczycy naprawdę to jedzą. Grillowane steki z kangura są chude i bogate w białko, a krokodyl smakuje jak coś między kurczakiem a rybą.
  • 🥧 Meat pie to narodowa przekąska, czyli mała, zapiekana bułeczka wypełniona mięsem i gęstym sosem. Koniecznie z keczupem!
  • 🥪 Vegemite to zdecydowanie najbardziej kontrowersyjny smak Australii. Słone, drożdżowe i smarowane cienką warstwą na toście.
  • 🐟 Barramundi czyli najbardziej kultowa australijska ryba. Najlepsza grillowana z cytryną, smakuje delikatnie i nie ma miliona ości.
  • 🍫 Tim Tams: czekoladowe ciastka, które wciągają jak chipsy.
  • 🍰 Lamingtons i Pavlova – najpopularniejsze australijskie desery. Kokosowe ciastka i beza z owocami, którą Australia kradnie Nowej Zelandii.
  • 🍷 Wina australijskie: Shiraz, Chardonnay i inne rarytasy. Barossa Valley i Hunter Valley to must-try dla fanów wina.
  • ☕ Kawa w Australii, flat white to duma narodowa, a Australijczycy traktują baristów jak świętych. Sieciówki? Zapomnij.
  • 🍺 Piwo i rum: VB, XXXX, Carlton, Foster’s to klasyki australijskiego piwa. Do tego Bundaberg Rum, który pali gardło, ale jest kultowy.

Zapraszamy na dużo obszerniejsze info w dalszej części artykułu.

Najbardziej charakterystyczne australijskie potrawy

Jeśli myślisz, że kuchnia australijska to tylko grillowane steki i fast food, to czas na małą korektę. Oczywiście, Australijczycy uwielbiają grillowanie i nie pogardzą porządną porcją frytek, ale mają też kilka dań, które są absolutnie ich. Czasem pyszne, czasem dziwne, ale zawsze warte spróbowania.

No to lecimy: co trzeba zjeść, żeby poczuć smak Australii?

Vegemite

Australijczycy kochają Vegemite. Turyści? No cóż… większość z nich po pierwszym kęsie zaczyna zastanawiać się, czy to aby na pewno jedzenie. Kuchnia australijska ma kilka unikalnych smaków, ale żaden nie wywołuje tylu emocji co ten czarny, gęsty smar do chleba, który wygląda jak czekolada, ale smakuje jak skondensowane rozczarowanie.

Co to właściwie jest?

Vegemite to pasta z ekstraktu drożdżowego czyli efekt uboczny produkcji piwa. Ma intensywny, słony smak, który podobno przypomina bulion w formie smaru. Brzmi podejrzanie? To dlatego, że tak właśnie jest. Ale Australijczycy traktują to jak narodowy skarb.

Jak jeść Vegemite, żeby przeżyć?

Jeśli zobaczysz, jak Australijczyk smaruje tym chleb, nie rób tego samego. Kluczem jest minimalna ilość – cieniutka warstwa na maśle, najlepiej na chrupiącym toście. Jeśli nałożysz go tyle, co Nutelli, Twój język nigdy Ci tego nie wybaczy.

Dlaczego Australijczycy to lubią?

  • Bo jedzą to od dziecka, tak jak Polacy chleb z masłem, tak Australijczycy chleb z Vegemite.
  • Jest bogate w witaminy z grupy B niby zdrowe, ale nie zmienia to faktu, że smakuje jak mokry karton.
  • To tradycja. Spróbuj powiedzieć Australijczykowi, że Vegemite jest obrzydliwe, a zobaczysz oburzenie na poziomie narodowej zdrady.

Meat pie

Jeśli w Australii złapie Cię głód i nie masz czasu na wyszukane dania, to jest spora szansa, że wylądujesz z meat pie w ręce. To małe, niepozorne ciastko wypełnione mięsnym farszem, które można znaleźć dosłownie wszędzie: od piekarni, przez stacje benzynowe, aż po mecze footy. W skrócie, to australijska odpowiedź na fast food, ale z większą ilością sosu.

Co jest w środku?

Podstawowa wersja to kruche ciasto i farsz z mielonej wołowiny w gęstym sosie. Ale Australijczycy uwielbiają eksperymenty, więc znajdziesz też wersje z:

  • kurczakiem i pieczarkami
  • jagodami (tak, mięso + jagody, czemu nie?)
  • krokodylem, kangurem albo emu, jak już jeść Australię, to na całego

Oczywiście nie ma porządnego meat pie bez solidnej porcji sosu pomidorowego (czytaj: keczupu). Tak, keczup jest tutaj nieodłącznym elementem, bo bez niego całość smakowałaby pewnie jak mokry karton.

Gdzie zjeść najlepszy meat pie?

Nie oszukujmy się, ale najlepsze pie’y to te kupione w małych, lokalnych piekarniach, najlepiej na totalnym odludziu, gdzie jedynym towarzystwem są muchy i gość w kapeluszu Akubra.

Kultowe miejsca to:

  • Harry’s Café de Wheels (Sydney) – legendarny food truck serwujący meat pie od lat 40.
  • Bourke Street Bakery (Sydney), bardziej fancy wersja dla wymagających.
  • Country pie shops czyli piekarnie w małych miasteczkach, gdzie pie’y smakują najlepiej.

Słynny Barramundi

Australia ma tysiące kilometrów wybrzeża, więc nic dziwnego, że ryby są tutaj świętością. A jeśli jest jedna, która rządzi niepodzielnie na australijskich talerzach, to jest nią właśnie barramundi.

Ta elegancka nazwa kryje za sobą soczystą, białą rybę o delikatnym smaku, którą serwuje się na milion sposobów. Grillowana, smażona, pieczona, w panierce, z sosem albo bez… Australijczycy naprawdę nie mają do niej żadnych ograniczeń.

Jednym z powodów, dla których barramundi jest tak popularna, jest jej wyjątkowa tekstura: mięsista, ale jednocześnie lekka.

To nie jest ryba, która się rozpada i wygląda jakby przeszła tornado w kuchni. Do tego ma mało ości, więc można ją jeść bez obaw, że nagle wylądujesz w australijskim szpitalu z ością w gardle.

Najczęściej barramundi ląduje na talerzu w wersji grillowanej. Ma lekko chrupiąca skórkę, skropiona sokiem z cytryny, a do tego świeża sałatka i frytki. Taki zestaw to klasyka, który dostaniesz zarówno w eleganckich restauracjach, jak i w nadmorskich budkach serwujących fish & chips.

Co ciekawe, smak tej ryby zależy od tego, skąd pochodzi. Dziko złowiona ma intensywniejszy aromat, a ta hodowlana jest bardziej delikatna i maślana.

Gdzie najlepiej spróbować barramundi? Oczywiście nad wodą. Jeśli znajdziesz się w Queensland, w Darwin albo w Zachodniej Australii, masz niemal gwarancję, że dostaniesz najświeższą wersję prosto z oceanu. Ale nawet jeśli będziesz w centrum Sydney, w dobrych restauracjach znajdziesz świetnie przyrządzone filety.

Pieczony kangur

Kangur na talerzu? Dla wielu turystów brzmi to jak kulinarna zbrodnia, ale dla Australijczyków to nic nadzwyczajnego.

Mięso kangura jest sprzedawane w supermarketach, serwowane w restauracjach i uważane za jedno z najzdrowszych mięs na świecie.

To trochę jak dziczyzna: chude, bogate w białko i z niską zawartością tłuszczu. No i jest tak australijskie, jak tylko się da.

Najczęściej kangur trafia na grill, bo jak wiadomo, w Australii wszystko da się przyrządzić na ogniu. Smakuje trochę jak połączenie wołowiny z dziczyzną, ale ma bardziej intensywny aromat i lekko słodkawy posmak. Kluczowa sprawa? Nie można go smażyć za długo, bo robi się suchy jak pustynia Simpson. Najlepiej zostawić go lekko różowego w środku, bo wtedy jest najbardziej soczysty.

Oprócz steków popularne są też burgery z kangura. Można je znaleźć w wielu knajpach i food truckach, zwłaszcza w turystycznych miejscówkach. To świetna opcja dla tych, którzy chcą spróbować, ale nie są jeszcze gotowi na kawał krwistego steka. Do tego idealnie pasuje sos śliwkowy albo jagodowy, który świetnie podbija smak mięsa.

Kontrowersje? Oczywiście, że są. Dla wielu osób jedzenie kangura to prawie jak jedzenie misia koala (chociaż spokojnie, koali nikt w Australii nie je). Ale warto wiedzieć, że kangury nie są hodowane, tylko pozyskiwane w kontrolowany sposób z dzikiej populacji. Dzięki temu ich mięso jest ekologiczne, wolne od antybiotyków i co ciekawe bardziej zrównoważone dla środowiska niż wołowina.

Tak więc, jeśli masz ochotę na coś naprawdę australijskiego i nie masz oporów przed spróbowaniem mięsa zwierzęcia, które skacze po pustkowiach, kangur może być ciekawym doświadczeniem kulinarnym. A jeśli psychicznie nie możesz się przemóc? Spokojnie, nikt Cię do tego nie zmusi, zawsze możesz zamówić barramundi.

Stek z krokodyla

Kuchnia australijska potrafi zaskoczyć. Jednego dnia jesz klasycznego fish & chips, a drugiego kelner przynosi Ci na talerzu kawałek… krokodyla. Tak, w Australii można nie tylko spotkać te prehistoryczne bestie w rzekach, ale też zamówić je na obiad. Ale czy warto?

Smak krokodyla to temat dyskusyjny. Niektórzy twierdzą, że przypomina kurczaka, inni, że bardziej rybę, a jeszcze inni, że to coś pomiędzy. Prawda jest taka, że mięso krokodyla jest bardzo delikatne, chude i lekko słodkawe. Dobrze przygotowane smakuje naprawdę nieźle, ale jeśli ktoś nie ma wprawy w jego przyrządzaniu, może wyjść suche i gumowate.

Najczęściej serwuje się je w formie steków lub grillowanych kawałków podawanych z cytryną i ziołami. Czasem można spotkać krokodylowe burgery, a nawet kiełbaski. Ale klasyczny stek to najlepsza opcja, żeby poczuć prawdziwy smak tego mięsa. W przeciwieństwie do kangura, krokodyl jest bardziej neutralny w smaku i nie ma intensywnego aromatu dziczyzny.

Gdzie spróbować krokodyla? Najlepiej w północnej części Australii, zwłaszcza w Darwin i Cairns, gdzie krokodyle są dosłownie wszędzie: w rzekach, na znakach ostrzegawczych i na talerzach. To tam dostaniesz najświeższe mięso i największy wybór dań.

Jak zauważyłeś kuchnia australijska to nie tylko grillowane steki wołowe, to także dzikie smaki prosto z buszu. A czy krokodyl jest lepszy od kurczaka? Cóż, to już musisz ocenić sam.

Chiko Roll

Kuchnia australijska ma w swoim repertuarze dania, które mogą budzić lekkie zdziwienie. Oto przykład: Chiko Roll – wygląda jak sajgonka, ale jest większe, cięższe i znacznie bardziej „australijskie”. To coś pomiędzy fast foodem, przekąską i obiadem dla kogoś, kto nie ma czasu na nic bardziej skomplikowanego.

Legenda głosi, że pierwsze Chiko Roll powstały w latach 50., kiedy pewien sprytny kucharz postanowił zrobić sajgonkę w wersji na sterydach: grubszą, bardziej sycącą i idealną do jedzenia jedną ręką.

Efekt? Powstała bułka wypełniona mieszanką kapusty, wołowiny, marchwi, selera i cebuli, otoczona grubą, chrupiącą panierką. Wszystko to smażone na głębokim tłuszczu, bo przecież zdrowe jedzenie jest przereklamowane.

Chiko Roll stał się symbolem australijskich barów mlecznych i budek z fast foodem. Można go znaleźć na każdej stacji benzynowej, w food truckach i małych knajpkach przy plaży. W smaku? Trochę jak sajgonka, ale bardziej konkretna, mniej chrupiąca i zdecydowanie bardziej sycąca. A jeśli jeszcze zanurzysz to w gęstym sosie BBQ albo keczupie, masz gotowy klasyczny, australijski street food.

Słodkie przysmaki z Australii

Kuchnia australijska to nie tylko grillowane steki i street food, ale także desery, które potrafią uzależnić. Australijczycy kochają słodkości i to takie, które są proste, konkretne i bez zbędnej finezji. Czekoladowe ciastka, karmelowe batony i bezy tak lekkie, że aż trudno uwierzyć, że powstały w kraju, gdzie wszystko jest większe i bardziej konkretne.

Czas sprawdzić, które australijskie słodkości warto spróbować!

Lamingtons

Gdyby kuchnia australijska miała wybrać swoje oficjalne ciasto, Lamingtons wygrałyby w cuglach. To proste, ale uzależniające słodkie kwadraty biszkoptu, oblane czekoladą i obtoczone w wiórkach kokosowych. Brzmi niepozornie, ale kto raz spróbuje, ten zaczyna się zastanawiać, jak to możliwe, że coś tak prostego jest tak dobre?

Legenda głosi, że powstały przypadkowo: pewien kucharz przez nieuwagę upuścił kawałek ciasta do czekoladowego sosu i postanowił uratować sytuację, obtaczając je w wiórkach kokosowych, żeby nie ubrudzić sobie rąk. Efekt? Narodowy deser Australii, który od ponad stu lat robi furorę na kontynencie i poza nim.

Klasyczne Lamingtons są waniliowe, ale Australijczycy lubią kombinować. Możesz trafić na wersję z dżemem malinowym w środku, z bitą śmietaną albo (dla bardziej wymagających) z czekoladowym biszkoptem. Najlepiej smakują popijane mocną czarną kawą albo herbatą, bo przy całej swojej prostocie potrafią solidnie zapchać.

Gdzie je znaleźć? W każdej piekarni, kawiarni i na domowych wypiekach u Australijczyków. A jeśli akurat będziesz w Australii w lipcu, koniecznie sprawdź National Lamington Day – tak, ten deser ma swoje własne święto, co mówi o nim więcej, niż jakikolwiek opis.

Pavlova

Jeśli chcesz wywołać awanturę między Australijczykiem a Nowozelandczykiem, zapytaj, kto wymyślił Pavlovą. To jeden z tych sporów, które nigdy się nie kończą. To jak wojna o ananas na pizzy albo pytanie, czy lepiej wypoczywa się nad morzem, czy w górach. Kuchnia australijska uznaje Pavlovą za swoją, Nowozelandczycy twierdzą, że to ich wynalazek, a prawda… cóż, zależy, kogo zapytasz.

Historia deseru i niekończący się spór z Nową Zelandią

Pavlova to beza z chrupiącą skorupką, puszystym wnętrzem i toną bitej śmietany oraz owoców na wierzchu. Deser nazwano na cześć rosyjskiej baletnicy Anny Pawłowej, która odwiedziła Australię i Nową Zelandię w latach 20. XX wieku. I tu zaczyna się drama.

Oba kraje twierdzą, że to u nich kucharze stworzyli ten lekki jak baletnica deser. Australia mówi: „to nasza sprawka”, Nowa Zelandia odpowiada: „Nie, to my”. Sprawa trafiła nawet do historyków kulinarnych, którzy znaleźli przepis w nowozelandzkiej książce kucharskiej z lat 20. Ale czy to rozstrzyga sprawę? Oczywiście, że nie, bo spór trwa dalej.

Jak smakuje prawdziwa Pavlova i gdzie ją zjeść?

Pavlova to czysta lekkość i słodycz… chrupiąca na zewnątrz, piankowa w środku, pokryta grubą warstwą bitej śmietany i świeżymi owocami. Najczęściej trafiają na nią truskawki, kiwi i marakuja, ale zdarzają się też bardziej egzotyczne kombinacje. Całość smakuje jak chmurka z cukru: lekka, słodka i orzeźwiająca.

Gdzie ją zjeść? W każdej australijskiej kawiarni, cukierni i na domowych stołach, zwłaszcza podczas świąt i specjalnych okazji. Najlepsze Pavlovy serwują knajpy w Sydney i Melbourne.

Tim Tams

Jeśli kuchnia australijska miałaby jedno słodkie dzieło sztuki, które podbija serca i kubki smakowe całego kontynentu, to byłyby to Tim Tams. Te niepozorne, podwójnie czekoladowe ciastka to absolutna obsesja Australijczyków. Znasz kogoś, kto potrafił zjeść tylko jedno? Bo my nie.

Co sprawia, że Tim Tams są takie dobre?

To nie są zwykłe czekoladowe ciastka. To trójwarstwowa perfekcja: kruche kakaowe herbatniki, przełożone kremem i pokryte grubą warstwą czekolady. Całość jest lekko chrupiąca, ale jednocześnie miękka w środku – coś jak idealne połączenie Prince Polo i KitKata, tylko lepsze.

Australijczycy nie tylko je jedzą, ale wymyślili do nich specjalny rytuał Tim Tam Slam. Polega na tym, że odgryzasz oba końce ciastka i używasz go jako słomki do picia gorącej herbaty, kawy albo mleka. Ciastko powoli nasiąka, czekolada się topi, a Ty masz kilka sekund na wsunięcie całości do ust, zanim się rozpadnie. Jeśli nigdy tego nie próbowałeś, to prawdopodobnie jeszcze nie żyłeś pełnią życia.

Gdzie kupić Tim Tams?

Wszędzie. Dosłownie. W każdym supermarkecie, na stacjach benzynowych, w sklepach na lotnisku. A jeśli wyjedziesz z Australii i zaczniesz za nimi tęsknić, są dostępne online, bo wiadomo, uzależnienie od Tim Tams to nie przelewki.

Golden Gaytime

Kuchnia australijska lubi proste, ale genialne rzeczy, a Golden Gaytime to jeden z tych wynalazków, które trzeba spróbować przynajmniej raz. To nie jest zwykły lód na patyku! To legendarny, kultowy, uzależniający deser, który Australijczycy jedzą od pokoleń i nie wyobrażają sobie bez niego lata.

Co to właściwie jest?

Wyobraź sobie połączenie lodów karmelowo-waniliowych, oblane czekoladą i obsypane chrupiącą posypką z herbatników. Smakuje trochę jak marzenie dzieciństwa, ale w wersji premium. Jest kremowy, chrupiący, słodki, ale nie przesadnie. No i trudno się nim nie ubrudzić, bo w upale rozpuszcza się szybciej niż asfalt na australijskich drogach.

Skąd ta nazwa?

Golden Gaytime pojawił się na rynku w latach 50., kiedy słowo „gay” oznaczało po prostu „szczęśliwy”. I faktycznie, trudno nie być szczęśliwym, gdy trzymasz w ręku taki kawał lodowego dobra. Choć dziś nazwa wzbudza sporo uśmiechów i podwójnych skojarzeń, firma produkcyjna nigdy jej nie zmieniła, bo po co poprawiać coś, co działa?

Gdzie go kupić?

W każdym sklepie spożywczym, na stacji benzynowej i w budce z lodami. To taki australijski klasyk, który jest wszędzie i zawsze, niezależnie od pory roku. Można też znaleźć wersje w kubeczku albo ciastka inspirowane smakiem tych lodów, ale prawdziwy Golden Gaytime to ten na patyku, bo tylko wtedy smakuje najlepiej.

Wpływy rdzennych Aborygenów w australijskiej kuchni

Kuchnia australijska to nie tylko brytyjskie klasyki i azjatyckie fusion. To także smaki, które pochodzą sprzed tysięcy lat. Rdzenni Aborygeni od wieków korzystali z tego, co daje im natura, tworząc unikalną kuchnię opartą na lokalnych składnikach, zwanych bush tucker.

Dziś coraz więcej szefów kuchni wraca do tych tradycji, a smak eukaliptusa, kangura czy lokalnych orzechów zaczyna pojawiać się na najbardziej wykwintnych talerzach Australii. Sprawdźmy, jakie sekrety kryje kulinarne dziedzictwo pierwszych mieszkańców kontynentu!

Bush Tucker

Kiedy myślisz o kuchni australijskiej, pewnie w głowie masz steki z kangura, Tim Tams i fish & chips. Ale zanim na kontynencie pojawili się Brytyjczycy i wprowadzili swoją kuchnię, rdzenni Aborygeni przez tysiące lat żywili się tym, co dawała im natura. A trzeba przyznać, że australijski busz oferuje sporo zaskakujących smaków. To właśnie bush tucker, czyli tradycyjne jedzenie prosto z buszu.

Zapomnij o mące i cukrze… w bush tucker dominują lokalne owoce, orzechy, rośliny i dzikie mięso.

Podstawą diety Aborygenów były m.in. dzikie śliwki Davidson, orzechy makadamia, kwiaty eukaliptusa i miód pozyskiwany od maleńkich rodzimych pszczół. Do tego dochodziło mięso: kangur, emu, krokodyl, a nawet larwy witchetty, które dostarczały białka i podobno smakują jak orzechowe masło (ale to już dla naprawdę odważnych).

Dziś bush tucker wraca na australijskie stoły, ale w bardziej przystępnej wersji. Szefowie kuchni dodają do dań lokalne przyprawy, takie jak pieprz tasmański czy liście lemon myrtle. W dobrych restauracjach można spróbować dań inspirowanych rdzenną dietą bez konieczności polowania na larwy.

Popularne są również bush jams, czyli dżemy z dzikich owoców, oraz herbata z liści eukaliptusa, która podobno potrafi postawić na nogi szybciej niż kawa.

Miody i owoce dziko rosnące w Australii

Australia słynie z unikalnej przyrody, a to oznacza, że kuchnia australijska ma dostęp do składników, o których reszta świata może tylko pomarzyć.

W buszu rosną owoce, których nazw nie da się wymówić za pierwszym razem, a lokalne pszczoły produkują miody, które mają więcej właściwości zdrowotnych niż niejeden suplement diety. Co warto spróbować? No to lecimy!

Zacznijmy od miodów. Najsłynniejszy to oczywiście miód Manuka, znany ze swoich właściwości antybakteryjnych i zdolności do uzdrawiania wszystkiego: od przeziębienia po złamane serce. Jest drogi jak złoto, ale podobno działa cuda, więc Australijczycy chętnie dodają go do herbaty, jogurtu czy po prostu jedzą łyżką, bo czemu nie?

Mniej znany, ale równie interesujący, jest miód z drzewa herbacianego, który ma intensywny, ziołowy smak i pachnie jak eukaliptusowy las po deszczu.

Teraz przejdźmy do owoców, bo tu dopiero robi się ciekawie. Jednym z najpopularniejszych jest finger lime, czyli „limonka kawiorowa”. Ma małe, perłowe kuleczki, które wyglądają jak kawior i eksplodują cytrusowym smakiem w ustach. Szefowie kuchni uwielbiają dodawać je do owoców morza i drinków, bo nie dość, że smakuje świetnie, to jeszcze wygląda jak coś z Instagrama.

Innym dzikim skarbem jest Davidson’s Plum, czyli dzika śliwka australijska. Smakuje jak połączenie wiśni z cytryną, jest turbo kwaśna i używa się jej do dżemów, sosów i deserów.

A jeśli masz ochotę na coś naprawdę nietypowego, spróbuj Quandong – to czerwony owoc o lekko morelowym smaku, który Aborygeni jedli na długo przed tym, jak na kontynencie pojawiły się pierwsze europejskie uprawy.

Wpływy kuchni imigrantów

Kuchnia australijska to prawdziwy kulinarny melting pot. Historia kraju to historia migracji, więc nic dziwnego, że na australijskich talerzach znajdziesz smaki z całego świata i to w wersji, której nigdzie indziej nie uświadczysz.

Azjatyckie przyprawy, włoska pizza, greckie souvlaki, bliskowschodnie kebaby… tu wszystko się miesza i tworzy unikalne, australijskie fusion. Sprawdźmy, jakie smaki rządzą na tym wielokulturowym kontynencie!

Jak kuchnia brytyjska wpłynęła na Australię?

Nie ma co ukrywać, ale kuchnia australijska nie istniałaby w takiej formie, gdyby nie Brytyjczycy. To oni przywieźli tu swoje kulinarne tradycje, w tym obsesję na punkcie herbaty, upodobanie do pieczonego mięsa i zdolność do smażenia wszystkiego, co wpadnie im w ręce. I choć dziś australijska kuchnia to mieszanka globalnych smaków, wpływy brytyjskie wciąż są widoczne na każdym kroku.

Najbardziej oczywistym przykładem jest fish & chips klasyk, który zadomowił się w Australii na dobre. Chrupiąca ryba, ociekające tłuszczem frytki i solidna dawka octu… brzmi znajomo? Oczywiście! Różnica jest taka, że w Australii zamiast dorsza często używa się lokalnych ryb, takich jak barramundi czy snapper. I trzeba przyznać, że w cieplejszym klimacie fish & chips smakują jeszcze lepiej.

Drugim brytyjskim spadkiem jest miłość do meat pie, czyli małej, zapiekanej bomby kalorycznej wypełnionej mięsem i gęstym sosem. Choć to danie typowe dla angielskich piekarni, Australijczycy podnieśli je do rangi narodowej przekąski. Co ciekawe, dodali też coś od siebie: obowiązkowy keczup, który trafia na wierzch każdej porządnej meat pie.

Nie można też zapomnieć o niedzielnym Sunday Roast czyli pieczonym mięsie z warzywami, polanym obficie sosem pieczeniowym. W Australii to nadal popularne danie, zwłaszcza w rodzinnych domach i pubach, gdzie można dostać solidną porcję jagnięciny, wołowiny albo nawet kangura (czego Brytyjczycy raczej nie przewidzieli).

No i oczywiście herbata. Brytyjska tradycja popołudniowego tea time ma się tu świetnie, ale Australijczycy podchodzą do tematu bardziej na luzie. Piją kawę częściej niż herbatę (flat white to wręcz narodowa obsesja), ale mimo wszystko wciąż potrafią docenić dobrą herbatę, zwłaszcza z dodatkiem klasycznych herbatników Arnott’s.

Azjatyckie smaki w Australii

Jeśli kuchnia australijska miałaby drugą duszę, to bez wątpienia byłaby ona azjatycka. Bliskość Azji, ogromna liczba imigrantów z Chin, Wietnamu, Tajlandii czy Japonii. To wszystko to sprawiło, że Australia dosłownie nasiąknęła azjatyckimi smakami.

I uwaga: to nie są podrabiane wersje dań w stylu „chińszczyzny na wynos”. Tu dostaniesz autentyczne, a czasem nawet lepsze wersje niż w krajach, z których pochodzą.

Na pierwszym miejscu jest Dim sum w Chinatown. Czy wiedziałeś, że Sydney i Melbourne mają jedne z najlepszych dzielnic azjatyckich poza Azją? Wejdź do pierwszego lepszego dim sum baru, a znajdziesz się w raju pierożków, bułeczek bao i chrupiących sajgonek.

Lokalne klasyki? Xiao long bao (pierożki z rosołem w środku) albo BBQ pork buns, które sprawiają, że zapominasz, jak się nazywasz.

Drugie miejsce na podium zajmuje wietnamskie bánh mì czyli bagietka nadziewana marynowanymi warzywami, kolendrą, pastą chili i soczystym mięsem. To idealna przekąska, którą znajdziesz na każdej ulicy w większych miastach. Do tego obowiązkowo phở czyli aromatyczna zupa, która jest lekarstwem na kaca, przeziębienie i złamane serce.

Oczywiście nie możemy zapomnieć o kuchni tajskiej, która w Australii jest tak popularna, że każda knajpa ma w menu pad thaia. Ale nie byle jakiego! Australijczycy nie uznają kompromisów, albo jest autentycznie, albo nie ma sensu. Znajdziesz tu najlepsze curry poza Tajlandią, chrupiące sataye z orzechowym sosem i oczywiście słynne mango sticky rice.

Japońskie sushi? To już prawie australijski klasyk. Tuńczyk, łosoś, a nawet egzotyczne owoce morza. Sushi w Australii to totalnie inny poziom. Do tego lokalna obsesja na punkcie ramenu, który w chłodniejsze dni (czyli przez jakieś 2 tygodnie w roku) ratuje życie.

Australijskie napoje

Kuchnia australijska to także napoje, które potrafią solidnie zaskoczyć. Od kultowej kawy, przez lokalne piwa, aż po napoje, które smakują jak podróż w nieznane (tak, mówimy o lemoniadzie o smaku gumy balonowej). Australijczycy lubią pić dobrze i dużo, a ich napoje są tak różnorodne jak sam kontynent.

Czas sprawdzić, co warto nalać do szklanki podczas podróży po Australii!

Australijska kawa

Australijczycy traktują kawę jak religię. To nie jest zwykły napój na pobudzenie… to styl życia, rytuał i temat do niekończących się dyskusji. Włosi mogą mieć swoje espresso, ale w Australii kawa to świętość, a lokalne kawiarnie nie uznają kompromisów. Żadnych sieciówek, żadnej rozwodnionej lury tylko perfekcyjnie zaparzone ziarna, które smakują jak marzenie.

Dlaczego australijska kawa jest tak dobra?

Przede wszystkim chodzi o jakość. W Australii mało kto pije zwykłe czarne „kawowe coś” z automatu. Lokalne kawiarnie stawiają na ręcznie parzoną kawę, a barista to nie zwykły pracownik. To ktoś, kto wie, co robi i nie pozwoli Ci wyjść z kiepską filiżanką w ręku.

Druga sprawa to kultura picia kawy. W Australii nie znajdziesz tylu kawiarni sieciowych co w Europie czy USA. Tutaj rządzą małe, niezależne kawiarnie, które mają swój własny styl i niepowtarzalne mieszanki ziaren. Każdy ma swoją ulubioną kawiarnię, do której wraca codziennie, i nikomu nawet nie przyjdzie do głowy zamawiać czegoś takiego jak „large Americano” (takie rzeczy to tylko dla turystów).

Flat white

Najbardziej znanym wynalazkiem jest oczywiście flat white czyli coś między cappuccino a latte.

Jest bardziej intensywne i z aksamitną pianką, która nie przypomina napompowanej poduszki, jak w niektórych europejskich wersjach. Kto wymyślił flat white? Oczywiście trwa spór między Australią a Nową Zelandią (tak jak w przypadku Pavlovej), ale to już inna historia.

Jakie kawy rządzą w Australii?

  • Flat white: obowiązkowa pozycja dla każdego kawosza.
  • Long black to australijska wersja amerykańskiej czarnej kawy, ale z lepszą techniką parzenia.
  • Magic, jest mało znany poza Melbourne, ale kultowy wśród Australijczyków. To mocniejsza, bardziej kremowa wersja flat white.
  • Piccolo czyli mini latte dla tych, którzy chcą kawy, ale nie zamierzają pić jej litrami.

Czy australijska kawa jest lepsza niż włoska?

Oczywiście, że to zależy od gustu, ale wielu uważa, że tak. Włosi trzymają się tradycji, espresso i cappuccino. Australijczycy natomiast poszli w jakość, eksperymenty i absolutną obsesję na punkcie idealnego balansu kawy i mleka. Jeśli lubisz dobrą kawę, Australia to raj, a jeśli przyzwyczaiłeś się do sieciówek to przygotuj się na nowe doświadczenie.

Wina z Australii

Australia może i słynie z kangurów i surfingowców, ale zapomnij o tym na chwilę, bo jest jeszcze coś, co Australijczycy robią równie dobrze – wino. I to nie byle jakie. Jeśli kojarzysz Australię tylko z tanimi butelkami z supermarketu, to czas na poważną aktualizację wiedzy.

Tutejsze winnice produkują trunki, które śmiało konkurują z francuskimi czy włoskimi klasykami.

A że Australijczycy podchodzą do wszystkiego na luzie, to i picie wina tutaj jest bardziej przyjemnością niż nadętą degustacją.

Najbardziej znanym winem, które kojarzy się z Australią, jest Shiraz. Jeśli lubisz czerwone, mocne w smaku i lekko pieprzne wino, to strzał w dziesiątkę. Barossa Valley w południowej części kraju to jego święte miejsce. To tam powstają najlepsze butelki, które są intensywne, pełne charakteru i smakują jak australijska przygoda w płynie.

Nieco lżejszą opcją jest Cabernet Sauvignon, który też ma tu swój unikalny styl. Jeśli ktoś lubi klasyczne czerwone, ale z australijskim akcentem, to właśnie tutaj powinien szukać swojego ideału.

Oczywiście Australia to nie tylko czerwone wina. Chardy (czyli Chardonnay) to prawdziwy hit wśród białych trunków. Tutejsza wersja jest bardziej owocowa, z nutą tropików, a mniej „maślana” niż ta znana z Francji.

Jeśli masz ochotę na coś lekkiego i orzeźwiającego, Semillon z regionu Hunter Valley może być miłym zaskoczeniem. Wina z tego szczepu dojrzewają w butelkach i z wiekiem nabierają głębi, więc jeśli trafisz na starszy rocznik, przygotuj się na coś wyjątkowego.

Pisząc o australijskim winie, nie można zapomnieć o musujących skarbach. Tutejsza wersja szampana, zwana po prostu „sparkling”, jest tańszą, ale wcale nie gorszą alternatywą dla francuskich bąbelków.

A jeśli chcesz spróbować czegoś naprawdę wyjątkowego, musujące czerwone wino, czyli Sparkling Shiraz, jest czymś, co znajdziesz tylko tutaj. Czerwone, schłodzone, z bąbelkami. Może brzmi dziwnie, ale smakuje obłędnie.

Bundaberg Rum

Każdy kraj ma swój alkohol, którym się szczyci. Francuzi mają koniak, Meksyk ma tequilę, a Australia?

Australia ma Bundaberg Rum, który mocny, aromatyczny i tak australijski, jak tylko się da.

To nie jest rum do sączenia z kryształowego kieliszka przy blasku świec. To napój, który pijesz w pubie, na plaży, przy ognisku i na każdej imprezie, gdzie ktoś chce się przekonać, czy ma mocną głowę.

Historia Bundaberg Rum zaczęła się w 1888 roku, kiedy w Queensland zaczęto szukać sposobu na zagospodarowanie nadmiaru melasy, powstającej przy produkcji cukru. Jak się okazało, najlepszym rozwiązaniem było przekształcenie jej w alkohol, który szybko stał się ulubionym napojem Australijczyków.

Od tamtej pory Bundaberg jest synonimem rumu w Australii i ma wiernych fanów, którzy nie zamieniliby go na nic innego.

W smaku? Intensywny, lekko karmelowy, z wyraźnym uderzeniem dębowej beczki i nutami przypraw. Nie jest to delikatny, słodki rum rodem z Karaibów… ma charakter, moc i nie bierze jeńców.

Najczęściej pije się go z colą, co jest prawdopodobnie najpopularniejszym miksem w australijskich barach. „Bundy and Coke” to klasyka, którą znajdziesz wszędzie: od pubów w Sydney po knajpki w buszu. Jeśli masz ochotę na coś mocniejszego, można pić go na lodzie, ale tylko jeśli masz doświadczenie z wysokoprocentowymi trunkami.

Bundaberg Rum to coś więcej niż alkohol, to kawałek australijskiej tożsamości. Jego maskotką jest biały niedźwiedź polarny, który, choć zupełnie nie pasuje do upalnego klimatu Australii, stał się symbolem tej marki.

Fabryka Bundaberg w Queensland to niemal miejsce pielgrzymek dla fanów rumu. Można tam zobaczyć, jak powstaje ten legendarny trunek, spróbować różnych jego wersji i oczywiście zaopatrzyć się w butelkę na pamiątkę.

Piwo w Australii

Jeśli kuchnia australijska ma swój nieoficjalny napój narodowy, to jest nim piwo. Zapomnij o winie i eleganckich koktajlach. W upale, który potrafi smażyć asfalt, nic nie smakuje lepiej niż zimne, dobrze schłodzone piwo.

Australijczycy traktują je serio… tu nie chodzi o picie dla samego picia, ale o cały styl życia. Piwo to obowiązkowy element grilla, meczów footy i każdej sytuacji, w której wypada się napić. A że takich okazji w Australii nie brakuje, to i piwo leje się szerokim strumieniem.

Na początek Victoria Bitter, czyli po prostu VB.

To klasyk nad klasykami, solidne, pełne piwo, które smakuje najlepiej prosto z butelki, kiedy słońce pali niemiłosiernie. VB to nie piwo dla delikatnych podniebień, ponieważ jest intensywne, lekko goryczkowe i mocne. Australijczycy mówią, że albo je kochasz, albo… mieszkasz w innym stanie, gdzie piją coś innego.

Jeśli jesteś w Queensland, rządzi tam XXXX (Four X).

Tak, nazwa wygląda jak tajemniczy kod, ale nie ma w tym żadnej filozofii. To po prostu lekkie, orzeźwiające piwo, które idealnie sprawdza się w tropikalnym klimacie. Jeśli w pubie zamówisz „a schooner of XXXX”, od razu będziesz wyglądać na kogoś, kto wie, co robi.

W Australii nie brakuje też fanów Carlton Draught.

To przykład klasycznego lagera, który świetnie pasuje do grilla i oglądania meczu. Nie jest ani za mocne, ani za lekkie… po prostu idealny balans. To takie piwo, które zawsze się sprawdza i nigdy nie zawodzi.

Dla tych, którzy lubią coś bardziej rzemieślniczego, Australia ma masę świetnych piw craftowych.

W Perth króluje Little Creatures Pale Ale, które jest lekkie, cytrusowe i tak orzeźwiające, że można je pić bez końca. W Melbourne warto spróbować Coopers Pale Ale – niepasteryzowanego, naturalnego piwa, które ma lekko chlebowy posmak i pije się je niemal rytualnie.

Oczywiście nie możemy zapomnieć o zimnym, puszkowanym klasyku, który widać na każdym australijskim kempingu Foster’s. Co prawda w Australii pije się go mniej niż poza jej granicami, ale wciąż jest to marka, która kojarzy się z australijskim luzem. A jeśli zobaczysz kogoś trzymającego ogromną puszkę Foster’s, to albo jest turystą, albo po prostu lubi klasykę.

✍️ Autorem posta jest Alan
Od 2004 roku, kiedy to w wieku 12 lat pierwszy raz wylądowałem na zagranicznych wakacjach z mamą (Grecja, Nei Pori), wiedziałem, że moją życiową pasją będą podróże i poznawanie nowych krajów. Do dziś dopinam swego, a od 2020 roku mam ogromne szczęście mieszkać nad Morzem Karaibskim. Na liście mam ponad 30 odwiedzonych krajów i systematycznie dokładam nowe.
Photo of author