Atrakcje turystyczne Nowej Zelandii - zdjęcie featured

Oto atrakcje turystyczne Nowej Zelandii (które musisz zobaczyć)

Zaktualizowane:
|
Photo of author
Matylda

Na tej stronie znajdziesz oferty sponsorowane, a także wyszukiwarkę wczasów od naszego partnera - Wakacje.pl.

Notka od autora: W tym artykule poznasz najciekawsze atrakcje turystyczne Nowej Zelandii. Będzie klasyka i kilka mniej oczywistych destynacji. Zapraszam do lektury.

Nowa Zelandia jest jak przygodowa planszówka rozciągnięta na dwóch wyspach. Góry, gejzery, lodowce, fiordy, plaże, jaskinie i owce, wszędzie owce. Jeśli szukasz miejsca, gdzie każdy dzień wygląda jak kadr z filmu (dosłownie – witaj, Śródziemie), to właśnie je znalazłeś.

Co warto zobaczyć w Nowej Zelandii? Cóż, nie ważne, czy jesteś fanem trekingów, sportów wodnych, historii, czy po prostu gapienia się w naturę z otwartą buzią. Miejscowe atrakcje ogarniają wszystko. I to bez tłumów, bez hałasu, bez miliona selfie-sticków w tle.

Czas poznać najważniejsze z nich!

Atrakcje turystyczne Nowej Zelandii w pigułce

Krótka odpowiedź: Nowa Zelandia to kraj pełen atrakcji turystycznych, gdzie można odwiedzić filmowy Hobbiton, przejść epicki szlak przez wulkany w Parku Tongariro, popłynąć przez widowiskowy fiord Milford Sound, poczuć adrenalinę w Queenstown, zanurzyć się w kulturze Maorysów i gejzerach Rotorua, podziwiać najwyższy szczyt Mount Cook oraz przepłynąć łodzią przez magiczne jaskinie Waitomo pełne świecących robaczków.

Skoro już wiesz po krótce co warto zwiedzić w Nowej Zelandii, czas przyglądnąć się każdemu z tych miejsc z bliższa. W ten sposób z pewnością zaplanujesz wakacje w Nowej Zelandii nie omijając żadnego kluczowego punktu wypadu!

Zacznijmy od legendarnego Hobbiton.

Hobbiton, czyli Śródziemie w realu

Nawet jeśli nigdy nie oglądałeś „Władcy Pierścieni” (choć serio, jakim cudem?), to Hobbiton i tak Cię oczaruje. Bo to nie jest zwykła atrakcja turystyczna.

To miejsce, które wygląda tak, jakby ktoś wyciął fragment bajki i postawił go w środku zielonych wzgórz Nowej Zelandii. I nie, nie jest to makieta tylko pełnoprawna wioska hobbitów, która wygląda jak zamieszkana.

To właśnie tutaj kręcono wszystkie sceny z Shire’u: od imprezy u Bilba po codzienne wędrówki Froda z chlebakiem. Domki z okrągłymi drzwiami są prawdziwe, trawa jest prawdziwa, a ogródki wyglądają jakby za chwilę miał z nich wyjść hobbit z marchewką.

I tak, możesz zajrzeć do kilku norek przez okno, a potem zakończyć spacer kuflem piwa w Green Dragon Inn. Czyli pubie, który naprawdę działa.

A jeśli nie jesteś fanem? Spokojnie, klimat robi robotę za Ciebie. To jak zwiedzać bajkę na żywo: idealna opcja na fotki, chill i szczyptę magii w środku niczego. Wszystko zrobione z ogromną dbałością o detale, bez tandety i plastiku. Nawet ścieżki wyglądają jak wydeptane przez Froda.

Zwiedzać można tylko z przewodnikiem. Rezerwację najlepiej zrobić online, z wyprzedzeniem, bo bilety znikają szybciej niż pierścień z palca. Są też różne opcje: zwykła wycieczka, wieczorna kolacja, a nawet wyprawa premium z większym dostępem do zakamarków.

Więc jeśli pytasz, jakie atrakcje turystyczne Nowej Zelandii trzeba zaliczyć, to Hobbiton jest na liście obowiązkowej. I niech Gandalf będzie z Tobą.

Park Narodowy Tongariro

Jeśli kiedykolwiek marzyło Ci się, żeby przejść się po planie filmu science fiction bez ruszania się z planety, to witaj w Tongariro. Ten park narodowy wygląda jak miks Mordoru, Marsa i górskiego raju. I w sumie… to właśnie tu kręcono sceny z Mordoru.

Więc jeśli zobaczysz coś dziwnego w kraterze – nie panikuj. To tylko magia Nowej Zelandii.

Główna atrakcja to trekking Tongariro Alpine Crossing, który wielu uznaje za najpiękniejszy jednodniowy szlak na świecie. Nie ściemniamy.

19,4 km przez aktywne wulkany, lawowe pola, siarkowe jeziora i widoki, które wyglądają jakby ktoś je wygenerował w grze. Tylko że tu naprawdę wieje, naprawdę pachnie siarką i naprawdę czuć nogi po drodze.

Trasa nie jest dla zupełnych spacerowiczów, ale też nie musisz być Ironmanem. Wystarczy kondycja „lubię chodzić i się nie przewracam”.

Ważne: pogoda zmienia się tu jak hasła do Wi-Fi w hotelu czyli szybko i bez ostrzeżenia. Więc trzeba być przygotowanym na wszystko: słońce, śnieg, deszcz i wiatr w jednym dniu.

Po drodze czekają Szmaragdowe Jeziora, Red Crater, Blue Lake i punkty widokowe, które robią takie wrażenie, że robisz 50 zdjęć w 5 minut. A potem jeszcze 50. I jeszcze jedno, bo „to ostatnie z innej perspektywy”.

Jeśli zastanawiasz się, które atrakcje turystyczne Nowej Zelandii są absolutnym sztosem, to Tongariro trzeba mieć odhaczone. Bo to nie jest zwykły spacer. To przygoda w stylu „wow, to się naprawdę dzieje” i to dosłownie na wulkanie.

Milford Sound

Są miejsca, które wyglądają dobrze na zdjęciach. I są takie, które na żywo wywalają z butów tak skutecznie, że chwilowo zapominasz, jak się oddycha.

Witaj w fiordzie Milford Sound, który nawet w deszczu wygląda jak z katalogu marzeń. A deszcz jest tu akurat częsty. I dobrze! Bo właśnie dzięki niemu z każdej skały spływa wodospad. Czasem sto na raz. Serio.

Główna atrakcja to Rejs przez fiord. Płyniesz między stromymi klifami, wodospady leją się dookoła, a na dokładkę możesz trafić na delfiny, foki albo nawet pingwiny. Statek podpływa tak blisko wodospadu, że czujesz mgiełkę na twarzy.

I nie, to nie efekt dramatyzmu, to po prostu Milford Sound robiący show.

No dobra, ale jak tam w ogóle dotrzeć? Opcje są trzy.

  • Samochód: najpopularniejszy i najtańszy, ale trzeba wstać wcześnie, bo droga przez Fiordland to nie autostrada.
  • Lot widokowy: drogi, ale widoki z góry to czyste złoto.
  • Autobus z Queenstown lub Te Anau, jeśli wolisz, żeby ktoś inny ogarniał zakręty.

Sama droga do Milford Sound to atrakcja sama w sobie. Przejeżdżasz przez Fiordland National Park, krainę zieleni, jezior, tuneli i miejsc, gdzie zatrzymujesz się co 5 minut, bo „o, jeszcze jedno wow!”.

Zatrzymaj się przy Mirror Lakes, Pop’s View Lookout czy Lake Gunn. Nawet toalety mają tam widok jak z pocztówki.

Queenstown

Jeśli Nowa Zelandia miałaby swoje Las Vegas, ale zamiast neonów byłby lodowiec, jezioro i szczyty, to byłoby właśnie Queenstown. Miasto, które nie zna słowa „nuda”.

Dla jednych to mekka adrenaliny. Są tacy, dla których to najlepsze miejsce, żeby usiąść z kieliszkiem wina i gapić się w krajobraz jak w ekran wygaszacza.

Dla odważnych: skoki na bungee, jetboaty, rafting, zjazdy na linie, paralotnie i downhill na rowerach. Serio, tu można zjechać z górki na wszystkim oprócz wózka sklepowego (choć kto wie, może i to ogarniają).

W końcu to właśnie tu powstał pierwszy komercyjny bungee na świecie. Skok z mostu Kawarau? Legenda.

Jeśli wolisz coś mniej przyprawiającego o zawał, też jest z czego wybierać. Rejs po jeziorze Wakatipu, wjazd kolejką na Bob’s Peak i spacer po tarasie widokowym z panoramą 360°.

Albo wycieczka do lokalnych winnic w Gibbston Valley, gdzie możesz degustować pinot noir i udawać, że znasz się na bukiecie.

Samo miasteczko ma klimat jak z bajki. Drewniane domki, knajpki, zapach kawy i mnóstwo ludzi z plecakami, którzy nie wiedzą, czy iść w góry, czy już zostać na stałe.

I tak jest trochę turystycznie, ale jakoś tak przyjemnie. Bez pośpiechu, bez chaosu, z dużą dawką dobrej energii.

Więc czy to najlepsze miasteczko w Nowej Zelandii? Dla wielu zdecydowanie tak. Bo Queenstown łączy wszystko: widoki, emocje i chill w jednym. Idealne miejsce, by się zmęczyć… i potem rozsiąść z pizzą na tarasie z widokiem na góry. I nie chcieć już nigdy wyjeżdżać.

Rotorua

Jest takie miejsce w Nowej Zelandii, które zanim zobaczysz, najpierw poczujesz. A konkretnie nosem.

Rotorua wita gości zapachem siarki tak intensywnym, że pierwszy odruch to sprawdzenie, czy ktoś nie zostawił jajek na twardo na słońcu. Ale spokojnie, po godzinie przestajesz czuć zapach, a zaczynasz chłonąć klimat. Bo jest co chłonąć!

Tu ziemia żyje. Gejzery strzelają w niebo, błotne jeziorka bulgoczą jak gar bigosu, a gorące źródła parują o każdej porze dnia. Wchodzisz do parku geotermalnego i masz wrażenie, że trafiłeś na inną planetę.

W Wai-O-Tapu zobaczysz jeziora w kolorach tęczy i słynny gejzer Lady Knox, który wybucha codziennie, bo… jest grzecznie „pobudzany” przez obsługę. Magia i chemia w jednym.

A potem wchodzi kultura Maorysów i robi robotę. Pokazy haka, wioski z tradycyjnymi domami, warsztaty rzemieślnicze, opowieści przy ognisku.

Można nie tylko patrzeć, ale i spróbować… nauczyć się tańca, zjeść hangi (tradycyjny posiłek z pieca ziemnego), a nawet zrobić własny amulet tiki. I nie, to nie cepelia. To naprawdę żywa kultura z ogromnym szacunkiem do przodków i ziemi.

A jak już się nawąchasz siarki i napatrzysz na wrzącą ziemię, to czas na relaks w gorących źródłach i spa. Polynesian Spa, Secret Spot, Kerosene Creek – wybór jak w katalogu wellness, tylko z naturalnym podgrzewaniem. Wskakujesz do basenu z widokiem na jezioro i… koniec. Reset totalny.

Więc jeśli pytasz, jakie atrakcje turystyczne Nowej Zelandii łączą naturę, kulturę i odrobinę błotnego szaleństwa? Rotorua ma to wszystko. I jeszcze więcej. Nawet z zapachem siarki w pakiecie.

Aoraki / Mount Cook

Jeśli góry działają na Ciebie jak kawa o 6 rano to Aoraki / Mount Cook jest jak espresso wśród szczytów. Wysoki, majestatyczny (ale bez przymiotników, obiecujemy), wcinający się w niebo tak, że wygląda jak z Photoshopa.

A najlepsze? Możesz się tam dostać bez wspinaczki w stylu himalajskim.

Mount Cook to nie tylko najwyższy szczyt Nowej Zelandii (3724 m n.p.m.), ale też centrum jednego z najpiękniejszych parków narodowych na południowej wyspie.

I choć samo wejście na szczyt zostawmy zawodowcom z czekanami, to trekkingi wokół niego są dostępne dla zwykłych śmiertelników. Najsłynniejszy? Hooker Valley Track to 3 godziny luzu, mostki wiszące, turkusowa rzeka i finał z widokiem na lodowiec i górę marzeń.

Dla tych, którzy wolą więcej akcji: loty helikopterem nad lodowcami, wyprawy na rakietach śnieżnych i kajaki po jeziorze Tasman, po którym pływają… kawałki lodu. Serio, jak z lodówki, tylko gigantyczne.

Okolica to też raj dla fotografów, fanów nocnego nieba i ludzi, którzy lubią ciszę tak głęboką, że słychać własne myśli.

Mount Cook Village oferuje noclegi z widokiem jak z tapety Windowsa. A wieczorem? Tysiące gwiazd nad głową czynią to miejsce jednym z najlepszych na świecie do obserwacji nieba. Bez żartów.

Waitomo Caves

Wyobraź sobie, że płyniesz łódką przez ciemną jaskinię, a nad Tobą… niebo pełne gwiazd. Tyle że to nie niebo, tylko sufit. I nie gwiazdy, tylko robaczki. Ale świecą! I wyglądają bajecznie.

Welcome to Waitomo Caves – jaskinie jak z filmu fantasy, tylko że realne, wilgotne i świecące.

Główna atrakcja to Glowworm Caves, czyli jaskinie, w których żyją świecące larwy owadów (tak, to brzmi mniej romantycznie, ale wygląda magicznie).

Płyniesz cichutko łodzią, nie wolno mówić, nie wolno świecić latarką tylko patrzysz i czujesz się jak w scenie z Avatara. Totalna cisza i światło natury. Działa lepiej niż medytacja.

A jak masz ochotę na więcej adrenaliny, są też Black Water Rafting i zipline’y przez podziemne korytarze. Czyli wskakujesz w piankę, dostajesz koło ratunkowe i… płyniesz z prądem przez jaskinię.

Czasem skaczesz z wodospadu, czasem robisz blackout. Trochę jak park wodny, tylko bez chloru i z robaczkami nad głową.

Same jaskinie to też geologiczna gratka: stalaktyty, stalagmity, podziemne sale większe niż Twoje mieszkanie. A wszystko to dostępne dla każdego. Są trasy dla rodzin, dla starszaków, dla ryzykantów. Nikt nie wychodzi zawiedziony.

✍️ Autorem posta jest Matylda
Miłośniczka podróży z ponad czterdziestoma odwiedzonymi krajami oraz 8-letnim stażem w Egipcie. Do skrobania w internecie przekonałam się dopiero rok temu na swoim "egipskim" blogu, ale już teraz mogę powiedzieć, że kocham to co robię. Jak nie siedzę tutaj, działam w branży MLM, pieszczę swojego psa Henia i dokarmiam wszystkie bezdomne koty w okolicy.
Photo of author